Aktualności 2012/13

Wyszukiwarka

  • 1.jpg
  • 2.jpg
  • 5.jpg
  • 3.jpg
  • 4.jpg

Staż w Monachium

Był sierpień 2012 roku, na zewnątrz było ciepło. Na dworze świeciło wczesnopopołudniowe słońce. Czas mijał powoli, w końcu byłam w pracy. Pracy nijak nie związanej z moim wyuczonym zawodem, ale w końcu będąc na stażu trzeba jeszcze jakoś przeżyć. Nagle zadzwonił telefon – „Wyjeżdżamy na Leo!” Na początku był szok – „ Ale... Jak to… To serio? Wiadomo już?” Potem nerwowe wpatrywanie się w monitor. Czy aby mi się nie przywidziało? Wszyscy o tym marzyliśmy, ale chyba do końca do mnie nie docierało, że wkrótce w moim życiu zdarzy się rewolucja…

Ta wielka przygoda miała się dla mnie zacząć symbolicznie – w styczniu 2013 roku. Jak to zazwyczaj bywa, czas do wyjazdu minął błyskawicznie. Święta z rodziną, Sylwester i fruu… Wyjeżdżałam swoim zapakowanym po sam dach autkiem w kierunku polsko-niemieckiej granicy…

 

Herzlich willkomen

 

Udało się, przeżyłam podróż, pomyślałam mijając jaskrawo oświetloną Allianz Arenę przy wjeździe na monachijską obwodnicę. Po paru chwilach parkowałam na miejscu „Vet of the month”. Grunt, to dobrze zacząć. Był późny wieczór, padał śnieg z deszczem. Klinika wyglądała cicho i niepozornie. Zwiedzić można jutro… Na pewno będzie ktoś kto pokaże mi mój obiecany pokój, prawda? Marząc już jedynie o ciepłym łóżku sceptycznie popatrzyłam na wskazane mi schody prowadzące w dół. Z każdym kolejnym stopniem moja nadzieja się kurczyła: „będę mieszkać w piwnicy!”

Sprechen Sie Deutsch?

 

Początki bywają trudne, taka ich natura. Szczególnie, jeśli całe życie uczyło się języka książkowego, hochdeutsch’a. Pierwsze dni uświadomiły mi dobitnie, że nie jesteśmy w Niemczech, a w Bawarii, co stanowi poważną różnicę. Jej mieszkańcy lubią tę różnicę podkreślać na każdym kroku. Widać ją nie tylko w charakterystycznych biało-błękitnych flagach widocznych na każdym kroku, czy zamiłowaniu do lokalnej, fenomenalnej, białej kiełbasy ze słodką musztardą i preclem, serwowanej musowo ze złocistym trunkiem w wersji maβ. Przede wszystkim słychać ją w lokalnym dialekcie…

Arbeit, Arbeit über alles ;)

 

Noce mają to do siebie, że mijają stanowczo za szybko. Do takich wniosków zdążyłam dojść już w Polsce. Staż upewnił mnie jedynie w przekonaniu, że spać da się zawsze i wszędzie. Ekipa licząca 9 młodych asystentów dawała z siebie wszystko, nierzadko zostając po godzinach i witając szefostwo zmęczonym uśmiechem dnia następnego. Ci na szczęście zrewanżowali się pięknie, zapewniając odpowiednio duży zapas energy drinków i niezrównany ekspres do kawy. Praca w klinice obejmuje nie tylko opiekę nad pacjentami stacjonarnym. Wielkim, ale jakże pozytywnym dla mnie zaskoczeniem były wyjazdy w teren.

 

Nie samą pracą człowiek żyje…

 

Wstyd się przyznać, ale przy wyborze kliniki docelowej nie kierowałam się wyłącznie kryteriami stricte zawodowymi. Oczywiście nowoczesna klinika, dysponująca 40 boksami stacjonarnymi, wyposażona we własne laboratorium i najnowocześniejszy sprzęt musi robić wrażenie. Wolny czas trzeba jednak też jakoś zagospodarować. Monachium ma wymarzone położenie. Jako zapalona narciarka mogłam całą zimę cieszyć się alpejskimi trasami. Latem z kolei możliwością wędrówek i korzystania z uroków krystalicznie czystych jezior. Bawaria zachwyca mnogością cudownie położonych zamków i pałacy. Bliskość Austrii i Włoch sprawia, że wszelkie wypady krajoznawcze są jak najbardziej realne. A samo miasto? Zachwyca, oczarowuje, pokazuje że „nowy” nie musi oznaczać „obcy”.

The new beginning

 

Pół roku stażu szybko dobiegło końca. Ale każdy koniec niesie za sobą nowy początek. Ten natomiast oznacza dla mnie zmianę widoku z okna. Zamiast budzić się widząc majestatyczną Ślężę, na horyzoncie będą mi majaczyć ośnieżone alpejskie szczyty. Zmierzyłam się z własnymi słabościami, nieznajomością języka i tonami papierologii, nauczyłam wierzyć w siebie. Teraz pozostaje mi tylko uporać się z klasycznym Helles’em w maβ’ie ;)

 

 

Absence makes the heart grow fonder.. czyli o rozstaniu i powrotach

 

 

Miesiąc przed wyjazdem nie mogłam się wprost doczekać kiedy wreszcie znajdę się w nowej upragnionej klinice. Choć może "klinika" to za małe słowo! W końcu Vets Now Referrals w Swindon to ogromny dwupiętrowy kompleks, w pełni wyposażony, 2-departamentowy Szpital dla Małych Zwierząt. W dniu wyjazdu na krakowskich Balicach snuła się gęsta mleczna mgła.. no cóż, lot został przeniesiony do Rzeszowa.. nie szkodzi, przeżyje. Oprócz zawiłej kolejki do punktu kontroli paszportów, w dniu przyjazdu do UK, podobało mi się dokładnie wszystko. Zafascynowana przemierzałam ulice Londynu, oj tak, tutaj mogłabym mieszkać, wspaniale! Najlepiej przy Beaufort street z widokiem na piękny zielony park! Jasne, jednak miasteczko w którym miałam spędzić najbliższe 6 miesięcy  posiadało parę subtelnych różnic w porównaniu z Londyńską metropolią, czego sobie wówczas nie uświadamiałam...

Swindon, Swindon, Swindon ach to Ty!

 O zgrozo, moje podstawowe informacje na temat tego miasta pochodziły z wikipedii i przewodnika, jednak rzeczywistość była nie co odmienna. Po londyńskich uniesieniach dotarłam do Swindon dość późno, a listopadowa pogoda nie ułatwiała mi podróży, nic kompletnie nie pasowało do moich wcześniejszych wyobrażeń! aż do momentu gdy moim oczom ukazały się szpitalne zabudowy, tak! znałam tę okolice doskonale, tak często przechadzałam się pobliskimi ulicami z pomocą google maps, prawie codziennie odkąd przyjęto mnie do programu;-) Trochę za dużo, wiem. Ale tylko dzięki temu udało mi się trafić na miejsce na czas i uścisnąć w locie ręke mojego nowego szefa, który właśnie wychodził z pracy. 

  "Dzień pierwszy", czyli co oni do mnie mówią..

  Przyszłam przed czasem, przed czasem! co niestety zdarza mi się bardzo rzadko.. Ok, to jestem, gotowa do akcji, w mojej niebieskiej wyświechtanej piżamie a la "chirurdzy" gotowa do wielkich wyzwań! I oto przychodzą.. cała ekipa, jest super, jest wspaniale! Są piękni i młodzi, może z wyjątkiem szefa, tylko, tylko.. po jakiemu oni mówią? Coś się nie zgadza, może ja nie jestem w UK tylko na Marsie, może to marsjański?! Panika, google translate na telefonie, yy.. tylko że tempo jest za szybkie, nawijają jak szaleni, jedno zdanie przypomina jedno wielkie niezrozumiałe słowo, na które mam tylko jedną stosowną odpowiedź; "oh dear..bedziemy-mieć-wielki-problem-komunikacyjny-kropka" :( Po paru minutach przychodzi rozluźnienie, już jest lepiej, dziewczyna z którą rozmawiałam jest z północy, nawet anglicy często nie rozumieją co mówi, a mówi z prędkością 300słów na sekunde, wiec nic nie szkodzi-tłumaczy mi obceny tu rezydent, hiszpan, więc moge ratować się hiszpańskim gdy czegoś nie rozumiem. Bomba, tym bardziej że w pokoju stażystów bilans okazuje się całkiem korzystny: 80% hiszpanów, 10% rudo włosych anglików i 10% polski-czyli ja. Jak się nie dogadam z tym angielskim rudowłosym 10% to też niezbyt wielka sprawa, i tak go nie lubią, wiec wszystko ok. Gadamy wszyscy po hiszpańsku, rudowłosy anglik powtarza jak papuga jedyne słowo jakie zna po hiszpańsku czyli "no molesta" więc uznaje to jako całkowite przyzwolenie do kontynuacji dynamicznej konwersacji w języku hiszpańskim na temat całego personelu Szpitala, z rudowłosym włącznie, biedaczek. 

 

Haj profeszynal


  Przechodzimy do Medycyny Weterynaryjnej na serio, czyli konkretnie do sali zabiegowej z ang. theatre i jest to zaiste teatr i to muszę dodać komediowy dziś grają "Marie Instrumentariuszkę" ze mną jak można się domyśleć w roli głównej, szybko jednak schodzę w kulisy dla dobra pacjenta.. Żadne, powtarzam żadne z narzędzi chirurgicznych o które mnie poproszono nie znajdowało się według mnie na stole, wszystkie nazwy których się nauczyłam odbiegały od nazw jakimi oni obdarzali swoje piękne sterylnie pojedynczo opakowane narzędzia! Pielęgniarka obok westchnęła z nieukrywanym rozczarowaniem, po czym z gracją podała prowadzącemu chirurgowi potrzebne narzędzia. Nie ma to jak pokazać pełen profesjonalizm dnia pierwszego, pomyślałam, poprawiając chirurgiczny czepek którym dostałam obdarowana przed wejściem na sale, opakowana byłam właściwie jak kokon, bo na piżamę dostałam jeszcze jednorazowy fartuch chirurgiczny i przy temperaturze "przyjaznej dla pacjenta"-24 stopnie czułam się jakbym na upalną plaże wybrała się w kożuchu. Ale przeżyje w końcu jest co oglądać, robimy zabieg ortopedyczny, fiksacje nasady dalszej kości piszczelowej u królika miniaturki, lubię ortopedię a więc szybko zapominam o "kokonie" i z zapałem obserwuje ruchy wwiercających się w piszczel gwoździ kirschnera. Tutaj w UK pozwolić można sobie na dużo, w końcu leczenie weterynaryjne do tanich nie należy, dlatego większość naszych pacjentów jest ubezpieczona na ok 8-10tysięcy a więc i ceny są proporcjonalne. 

 

Mysie, pysie..


Rolę w szpitalu są podzielone; personel medyczny to 60 pielęgniarek pracujących na zmiany, 10 stażystów pracujących bez wytchnienia, oraz 4 specjalistów nadzorujących wcześniej wymienionych. Zacznijmy od tego że do pielęgniarek trzeba z szacunkiem, lub nawet więcej, z uwielbieniem, szczególnie jeśli chodzi o "head nurse" czyli z wolnego tłumaczenia "królową wszystkich królowych" jeśli życie Ci miłe nie próbuj dopuszczać do ich niezadowolenia, ba jeśli są w złym nastroju zrób wszystko co możliwe aby poczuły się szczęśliwe i doceniane. Rola pielęgniarek jest bardzo rozległa, to nie tylko sprzątanie czy podawanie leków ale również cała organizacja zaplecza szpitalnej apteki, sprzętu etc, oraz kontakt z właścicielem; pokazywanie jak nakarmić zwierzę, zmienić opatrunki czy ogólne "mysianie-pysianie" czyli utwierdzanie właściciela w przeświadczeniu iż owszem, tak jak się już wielokrotnie domyślał, jego pies/kot/papuga/rybka/wąż/ jest najsłodszą i najcudniejszą istotą jaka kiedykolwiek chodziła/latała/pływała/pełzała po kuli ziemskiej. Tak, jest to duży ciężar do zdjęcia dla nas, stażystów, choć cały czas musimy pamiętać o tym aby w oczach właściciela jasnym było iż my, lekarze weterynarii każdego pacjenta traktujemy przede wszystkim po ludzku, jak człowieka..a czasem wydaje mi się że o wiele lepiej...

Polskie tradycje


Z polskimi tradycjami podczas stażu musiałam z miejsca kategorycznie zerwać a nawet nie przyznawać się iż istnieją.. chodzi mi tutaj o 100%sterylności dla wszystkich i wszędzie, konsultacje ciągnące się tryliony lat świetlnych aż do momentu gdy właściciel zrozumie, praktyki z najwyższej półki według najnowszych publikacji, uśmiech na twarzy od rana do wieczora i odpowiedź: "jest super!" na pytanie: "jak się masz" nawet gdy jesteś bliski śmierci głodowej w wyniku 3 godzinnego zabiegu chirurgicznego, w którym służysz za żywy unośniko-podnośnik, i nic mniej ani więcej. Tak więc z polskich tradycji pozostało chyba jedynie zamiłowanie do alkoholu i wysokokalorycznych pączków choć trochę w innym wydaniu. Tak w Anglii godziny pracy z początku lekko mnie zniesmaczyły gdyż mój dzień zaczynał się pobudką o 7:30 byciem na czas na 8, przerwą na lunch jak był czas, oraz powrotem do domu ok 20, 21 a czasem i 22 nie licząc nagłych wypadków które budziły w środku nocy, miłym głosem recepcjonistki. Pierwsze tygodnie były trudne jednak stopniowo weszłam w tryby i przyznam szczerze że obecnie potrafię docenić każdą wolną od pracy minutę jak nigdy wcześniej! :-) Choć praca była często uzależniająca, szczególnie gdy działy się ciekawe rzeczy, szczególnie gdy pozwalano mi stopniowo działać samodzielnie!

Żółw milowy


Moim kamieniem milowym okazał się żółw grecki około 20-letni osobnik płci męskiej. Ah, było to wspaniałe! :D Dano mi od początki do końca wykonać zabieg założenia sondy gardłowo-żółądkowej, musiałam wcześniej poznać metody, poćwiczyć na zwłokach jak i obliczyć i zaaplikować znieczulenie, do dyspozycji przydzielono mi samą head nurse naszego departamentu która trzymała i monitorowała żółwia jak i okazała się wyjątkowo pomocna i wspierająca, cała reszta obserwowała każdy mój ruch :) Wszystko przebiegło bardzo sprawnie i odczułam dawno zapomnianą satysfakcje, udało mi się ominąć żyłę jarzmową (co a propos nie udało się samemu szefowi w przypadku 2 innych żółwi tego samego dnia, haha, nie jestem złośliwa, nie jestem!) Był to dzień w którym rozpoczęto traktowanie mej osoby z większą dozą zaufania i szacunu, poszerzył się również zakres moich obowiązków jak i przywilejów. Wspaniałe uczucie! 

UK--->PL

  W momencie w którym uświadomiłam sobie iż do końca stażu pozostało mi zaledwie 2 tygodnie, doświadczyłam refleksji na temat całokształtu odbytego stażu. Jeszcze parę miesięcy wcześniej odbywałam półroczny staż w klinice małych zwierząt w Krakowie i pracowałam jako samodzielny lekarz, wydawało mi się że już nie wiele więcej się zmieni. Po przyjeździe do Swindon, zaczęłam praktycznie od zera jednak czułam swój równomierny rozwój przez cały czas trwania stażu, małymi, ociężałymi, żółwimi kroczkami posuwałam się cały czas do przodu. Myślę że ten wyjazd nie co mnie zmienił, ulepszył, myślę o tym również w wymiarze ludzkim a nie jedynie w wymiarze kariery. Podczas pobytu poznałam niezwykłych ludzi, nabyłam nowych przyjaciół, nie zawsze było kolorowo, czasem zdarzały się nieprzyjemne sytuacje; konflikty w pracy, czasem stres, i wycieńczenie, ale jednak opłacało się. I nie mam co do tego wątpliwości! Była to nie tylko podróż geograficzna, ale również podróż wgłąb samej siebie, krytyczna ocena własnych zdolności, i umiejętności, próba charakteru. Dlatego myślę że żaden z nas nie powinien ograniczać swojej kariery jedynie do granic Polski, Europa ma tak wiele do zaoferowania! 2 dni po powrocie do Krakowa, odbyłam pierwszą, poważną rozmowę o pracę (w zawodzie własnym, a nie jako kelnerka, niania etc) bardzo miła pracodawczyni czekała na mnie z ofertą i zdałam sobie niejako sprawę iż moja wartość na rynku pracy niepodważalnie wzrosła. Pracodawcy cenią nasze doświadczenia zdobyte za granicą! Nie wiem jak mogę was dłużej zachęcać, czas żebyście sami spróbowali :) Wyjazd na zagraniczny staż jest jak by to zgrabnie ująć: faszyn..i to nie tylko dla tych z Raszyna :D